Józef Warszewicz

31/05/2012

W marcu opisywałem stuletnią historię holenderskich giełd kwiatowych i sposób dystrybucji kwiatów w tamtych czasach. W maju opowiedziałem historię o ponad stuletniej kwiaciarni Ivy w Amsterdamie, oraz jak wyglądała sprzedaż detaliczna kwiatów na przełomie XIX i XX wieku. W dzisiejszym artykule chcę przybliżyć, w jaki sposób tropikalne rośliny z Ameryki Południowej i środkowej trafiały do ogrodów botanicznych, szklarni i kwiaciarni w Europie w połowie XIX w. W naszych kwiaciarniach sprzedajemy piękne, tropikalne rośliny, czy kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym skąd pochodzą, jak dotarły do europejskich kwiaciarni i kiedy?


Reklama


Józef Warszewicz. Rysunek J.Lewicki.


Jednym z najsłynniejszych podróżników, z pomiędzy wielu przemierzających w XIX wieku w celach naukowych obszerne a mało znane obszary Ameryki środkowej i Południowej, był Polak Józef Warszewicz. Nie był to zwykły turysta przemierzający wygodnie, ubitymi drogami, szlaki uczęszczane wcześniej przez innych wędrowców, aby później opowiadać o napotkanych niebezpieczeństwach, na jakie niby się narażał, wymyślając przygody, aby ich opisem wzbudzać uwielbienie dla swej odwagi i wytrwałości. Był to cichy i niezmordowany podróżnik, który dla zbogacenia nauki, wdzierał się nad przepaściste urwiska niedostępnych Andów, przepływał na lichych tratwach ogromne rzeki nowego świata, z siekierą w ręku torując sobie przejście przez dziewicze lasy Ameryki Południowej, zapuszczał się w siedziby najdzikszych plemion indiańskich, znosił głód i pragnienie, szczęśliwy, jeżeli w nagrodę swoich trudów, uszczknął jakąś nieznaną roślinę i powiększył nią swoje zbiory.

Poszukiwacz tropikalnych roślin. Rysunek Paul Weber 1941.


Nazwisko Warsewicza, choć nie błyszczy na bogatych oprawach szaf bibliotecznych, znane jest dobrze w całej Europie. Botanicy wymieniają je z uszanowaniem, oddając cześć Polakowi, który dostarczył im wiele rodzajów i gatunków roślin, zupełnie nowych, jeszcze nieopisanych. Ogrodnicy zaś zachwycają się mnóstwem najozdobniejszych kwiatów zwrotnikowych, niehodowanych przedtem w Europie, którymi ich szklarnie tak hojnie ozdobił.


Zygopetalum (Warsewiczella) – ilustracja z “Lindenia Iconographie des Orchidées”

Józef Warszewicz urodził się w Wilnie w roku 1812 w zubożałej rodzinie szlacheckiej. Uzyskawszy wykształcenie podstawowe, swą edukację musiał przerwać i od młodości poświęcił się ogrodnictwu. W wieku 16 lat zawód swój rozpoczął w uniwersyteckim ogrodzie botanicznym w Wilnie, już tam zyskał opinię, że ma dobra rękę do roślin, niektóre zaniedbane rośliny pod jego okiem odżywały natychmiast. Zawirowania wojenne w 1831 roku oderwały go na jakiś czas od ulubionych zajęć. Po upadku powstania Warszewicz wraz ze swoimi nowymi kolegami przedostał się do Prus, gdzie po uciszeniu wrzawy wojennej, powrócił do ulubionego ogrodnictwa. Cudzoziemcy poznali się wkrótce na jego zdolnościach już w Insterburgu, niedaleko Królewca, gdzie początkowo pracował. Jednak głównie wykształcił się w berlińskim ogrodzie botanicznym, gdzie też miał do tego najlepsze możliwości. W tym czasie Berlin był znaczącym ośrodkiem naukowym, konkurującym z Paryżem i Londynem. Tam Warszewicz miał łatwy dostęp do bogatych zbiorów roślin z Ameryki Południowej, wszelkich publikacji, znakomitych czasopism naukowych i innych dokumentacji.


Ilustracja z książki “Geografia Roślin” z 1807 roku.
Autor książki – Alexander von Humboldt.

Warszewicz musiał być niepospolitym ogrodnikiem, kiedy pomimo braku wyższego wykształcenia naukowego, zwrócił na siebie uwagę ważnej osobistości w ówczesnym świecie botaniki – Aleksandra Humboldt. W roku 1844 Belgijskie Towarzystwo Ogrodnicze przygotowywało ekspedycję naukową na wybrzeże St. Thomas w Gwatemalii by zbierać tropikalne rośliny i nasiona oraz w celu zbadania możliwości zagospodarowania i późniejszej kolonizacji tych wybrzeży. Szukano więc w tym celu stosownie uzdolnionych ludzi, a Humboldt polecił kandydaturę Warszewicza, wydając mu pochlebne świadectwo.


Mapa prowincji St. Thomas z okresu pierwszej wyprawy Józefa Warszewicza.

Ochoczy, uczynny i przedsiębiorczy, a przy tym chciwy poznania nieznanego świata chętnie przyjął udział w wyprawie i w dniu 5 grudnia 1844 roku wypłynął z Ostendy, do krajów Ameryki środkowej. Podróż przebiegła szczęśliwie, ale zaledwie statek zawinął do przystani St. Thomas, niegościnne wybrzeże przyjęło przybyszów żółta febrą. W przeciągu czterech miesięcy, prócz Warszewicza i flamandzkiego lekarza wyprawy, wszyscy osadnicy przybyli z Europy zmarli. Ostatecznie i ci dwaj nie zdołali się dłużej oprzeć zabójczemu klimatowi i jak wszyscy ulegli również zarazie. Dziesięć miesięcy cierpiał Warszewicz, wreszcie odzyskawszy zdrowie zaraz wyruszył do Meksyku, gdzie robił skrzętnie poszukiwania botaniczne w południowej części odwiedzanego kraju. Zebrane niemałe plony wysłał w części do Gandawy (Gent) dla Van-Houtte’a, a cześć do Anglii. Przesyłka ta zwróciła na Warszewicza uwagę naturalistów i zapewniła mu pomoc materialną, wraz z zachętą do przygotowania kolejnych wypraw. Po otrzymaniu jej nasz bohater udał się w góry środkowej Ameryki. Odwiedził prowincje: Gwatemala, Yucatan, St. Salwador, Honduras, Nikaragua, Kostaryka i Veragua; następnie przebył międzymorze Panama i Oceanem Spokojnym popłynął do Ekwadoru.

 


Mapa Ameryki środkowej z 1844 roku.

W 1846 roku Warszewicz osiedlił się w Gwatemalii i działał jako niezależny kolekcjoner, zbierał nasiona, rośliny żywe i suszone, które wysyłał hurtowo do Europy. W ogrodach jego przyjaciół i mecenasów zaczęto od tej pory uprawiać wielkie ilości egzotycznych roślin. Jego sukces zapoczątkował nowa erę w niemieckim ogrodnictwie. Po raz pierwszy mieli swojego przedstawiciela, który był bardzo pracowity i przełamał monopol importerów z Anglii. Przesyłał swoje zbiory bezpośrednio do różnych odbiorców w Niemczech. Ogrody w Hamburgu, Berlinie, Erfurcie i w Zurychu otrzymywały przesyłki naion, bulw i cebulek. Przez cały ten czas aż do końca swych podróży Warszewicz eksportował ogromne ilości storczyków, a także opisy wielu nowych gatunków z tej rodziny, które zostały spisane przez HG Reichenbach w publikacji Bonplandia.


W 1848 roku prawie bez środków i w towarzystwie tylko jednego Indianina wyruszył z Gwatemalii w podróż po Ameryce środkowej. Tam długie miesiące spędził w indiańskich chatach, żywiąc się kukurydzą i owocami leśnymi. Szczególne bogate zbiory zebrał w Panamie, gdzie wspiął się na blisko 5500 m n.p.m na zbocze wulkanu Chiriqui. W Kostaryce odkrył storczyka Cattleya dowiana. Niestety nie mógł wysłać tej rośliny do Van Houtte, ponieważ była w złym stanie. W następnym roku w Kolumbii Warszewicz odkrył i pozyskał storczyka Catleya warscewiczii.


Nagłówek Tygodnika Ilustrowanego z 1861 roku.

Tak opisuje tą część wyprawy kilkanaście lat póŸźniej Tygodnik Ilustrowany z 1861 roku: “Kordyliery były mu gościńcem, ich wyżynami postępując, dotarł aż do Boliwii, a zbierając głównie żyjące rośliny, strzelał kolibry i inne rzadsze ptaki, nie pogardzając przytem zbieraniem i owadów lub mniejszych gadów. Z pomiędzy jednak płodów przepysznej tamecznej flory i fauny, szczególną uwagę Warszewicza zwracały na siebie storczyki (orchideae), owe tak dziwnych kształtów rośliny, których najznakomitszą ilość, a po największej części zupełnie botanikom nieznanych, zebrał w okolicach wulkanu Chiriqui, w rzeczypospolitej Costarica. I w tem to właśnie leży największa zasługa Warszewicza, że znając prawie wszystkie storczyki hodowane po najbogatszych cieplarniach europejskich, zbierał tylko takie, których jeszcze nie widziano żywych w starym świecie, albo też zupełnie nowe, nieznane gatunki.”


Typowa szklarnia angielska 1840 roku.

W podróży napotykał na niezmierne trudności. Nasz rodak nieraz całe miesiące przebywał w bezludnych okolicach, gdzie najmniejszy ślad ścieżki nie wskazywał kierunku drogi i gdzie z wielkim wysiłkiem, wśród odwiecznych lasów tropikalnych, zarosłych wszechobecnymi krzewami, splątanych mnóstwem wijących się roślin, torował sobie przejście, które po kilku dniach bujna roślinność na nowo starannie zacierała. Tam wystawiony był na przemian na 40 stopniowe upały nizin i dokuczliwe zimna wyżyn Kordylierów. Od upału chronił się w cieniu gałęzistych drzew, a od zimna w szczelinach skał, posilał się kawałkami zeschłego chleba i kassawy, owocami leśnymi, lub twardym wędzonym mięsem. Z młodzieńczym zapałem wyszukiwał nieznane rośliny powiększając swoje zbiory.

Ciągła podróż, brak wygód i odmienny klimat, wywarły niekorzystny wpływ na zdrowie wędrownika. Ponownie zachorował na żółta febrę. Poczuł też potrzebę odpoczynku, odetchnięcia europejskim powietrzem. Wsiadł na statek w porcie Chagre i odpłynął na początku sierpnia 1850 roku do Anglii. Jeszcze tego samego roku na jesień Warszewicz wydał w Berlinie spis przez siebie zebranych nasion, zawierający mnóstwo gatunków nowych lub rzadkich roślin.

W tym samym roku Warszewicz za pośrednictwem prof. Czerniakowskiego, który znał go od 1838 roku, otrzymał propozycję objęcia posady inspektora Uniwersyteckiego Ogrodu Botanicznego w Krakowie. Ale Warszewicz nie mógł jej przyjąć, ponieważ w czasie swojego pobytu w Anglii, Towarzystwo Badaczy Ogrodników Angielskich skłoniło go przygotowania jeszcze jednej trzyletniej podróży do Ameryki Południowej.


Mapa Ameryki Południowej z okresu drugiej wyprawy Józefa Warszewicza.

Pokrzepiony na zdrowiu, z portu Southampton wyruszył na drugą wyprawę do nowego świata i w listopadzie 1850 roku przybył do portu w Kartagenie.

Początkowo przebywał w Guayaquil w Ekwadorze, gdzie został okradziony z pieniędzy i sprzętu, stracił wszystko co zgromadził podczas pierwszych swoich podróży. Stamtąd udał się do Peru i Boliwii, trochę czasu spędził w Limie w 1852 roku. Każda jego wyprawa przynosiła kolejny transport storczyków, a także wielu innych roślin ważnych w ogrodnictwie, do ogrodów w Krakowie i Berlinie. Odkrył kilka nowych gatunków Gesneriaceae, a jego Canna warscewicza stała się jednym z najwybitniejszych rodziców hybrydowego potomstwa rodzaju.

Horticultural Society w Londynie oferowało mu podróżowanie na ich koszt, ale Warszewicz odmówił, ponieważ chciał wędrować i kontynuować zbieranie roślin bez wyznaczonej trasy i oferować zebrany materiał bez ograniczeń dla różnych a nie tylko jednej organizacji. W tym czasie jego dostawy były wysoko cenione, szczególnie w Anglii, gdzie jego storczyki osiągały cenę 25 funtów szterlingów za roślinę.

Cattleya gigas – ilustracja z “Lindenia Iconographie des Orchidées”


W Peru szedł wzdłuż rzeki Maranon (Amazonka), ponownie odkrywając wiele nowych storczyków później opisanych przez profesora Reichenbach. Ta wyprawa była jeszcze bardziej owocna. Warszewicz odwiedził kolejno Nowa Grenadę (obecnie Kolumbia), Wenezuelę i Gujanę Angielską (obecnie Gujana). Następnie przekroczył granicę Cesarstwa Brazylijskiego, przekroczył Rio Negro i Maragnon (obecnie Amazonka), przeszedł wszerz północne prowincje tego ogromnego państwa i dotarł do łańcucha Kordylierów. Wdarł się na szczyt wulkanicznej góry Chimbrasso aż na wysokość 5 500 m n.p.m. Podążając łańcuchem górskim dotarł do Peru i Boliwii gdzie próbował wejść na jedne z najwyższych gór w Ameryce: Nevado Soral i Illimani. Dalej idąc odnogą Kordylierów po raz drugi przekroczył granicę Brazylii. Na koniec chcąc uzupełnić zbiory z tej podróży o amerykańskie rośliny szyszkowe (conifarae), udał się wzdłuż Chile do północnej Patagonii.

Tygodnik Ilustrowany tak opisał tą wyprawę: “Tak więc, w ciągu dziewięciu lat, po największej części pieszo lub na mułach, zwiedził nasz podróżnik całą południowa i środkową Amerykę, w różnych kierunkach, wdzierał się kolejno na przepaściste urwiska Kordylierów i w głuche puszcze dziewicze północnej Brazylii, przerzynane secinami rzek ogromnych i szerokich, albo zapędzał się w stepy południowej Boliwii (Pampas), nie mając innych przewodników, jak ufność Boską w duszy, busolę w ręku, a zapał poszukiwania w sercu.”

Warszewicz w swojej wyprawie odkrył miejsca, których wcześniej żaden europejczyk nie widział. Po drodze czekały na niego tysiące niebezpieczeństw, które mogły nagle przerwać jego podróż i zniszczyć owoce mozolnych kilkuletnich trudów i poszukiwań: brak jakiejkolwiek drogi, często brak przewodników, ogromne rzeki, zdradliwie piękną murawą pokryte bagniska, co krok tamowały mu drogę, jadowite gady, dzikie zwierzęta i jeszcze dziksi Indianie. Dziwne, że wyszedł bez szwanku ze wszystkich opresji, w jaki sposób? Tak to opisuje Tygodnik Ilustrowany w relacji z wyprawy: “Ale ręka Opatrzności widocznie kierowała krokami niezmordowanego podróżnika: umiał uniknąć groźnych niebezpieczeństw, a napotkawszy Indyan wśród puszczy, zjednywał ich sobie bądź podarkiem, bądź ujmującem obejściem się, rozpraszał ich nieufność i umiał otrzymać z ich rąk żywność albo wskazanie źródła, w któremby mógł, wraz z swemi towarzyszami murzynami, wyschłe podniebienie orzeźwić. Częstokroć twarze czerwone służyły za przewodników bladej twarzy, a mając rodaka naszego za jakiegoś czarnoksiężnika, tajemne potęgi ziół znającego, z skwapliwością spełniali jego wolę, i ta to może okoliczność napełniała serca dzikich poszanowaniem dla Warszewicza i ocaliła mu życie.”

Aby przybliżyć jakie przeszkody musiał pokonać po drodze wystarczy powiedzieć, że w okolicy Quesaltenango w Gwatemali, w ciągu 8 dni przebył 20 rzek i bystrych potoków górskich, niekiedy wpław, czasem na mułach, a czasami znów na kilku kłodach palmowych, łykiem drzew powiązanych.


Cattleya warscewiczii – ilustracja z “Reichenbachia”

Spełniwszy swe zobowiązania, Warszewicz postanowił wrócić do Europy, a na ponowne zaproszenie przybył w grudniu do Krakowa i zaraz objął posadę inspektora ogrodu botanicznego. Instytucja ta wiele zyskała, od tego czasu ubiegała się o pierwszeństwo wśród najlepszych ogrodów. Ponadto Warszewicz mając bezpośrednie kontakty ze wszystkimi ważniejszymi zagranicznymi ogrodami zaopatrzył ogród krakowski w piękne i ważne kolekcje roślin. Przyczyniło się to przy zaangażowaniu ówczesnego dyrektora Czerwiakowskiego do rozkwitu tej instytucji.

Po krótkiej chorobie zmarł w dniu 29 grudnia 1866 roku i został pochowany w Krakowie. Jego zbiory suszonych roślin znajdują się w Ogrodzie Botanicznym w Berlinie. Bardzo wiele rodzajów, a więcej jeszcze gatunków roślin odkrytych przez Warszewicza, szczególnie z rodziny storczyków, przesłane do Europy jako rośliny żywe lub tylko zasuszone opisywane były przez botaników w całej Europie. Najważniejsze nazwane na jego pamiątkę, są dwa rodzaje: jeden z rodziny marzanowatych (rubiceae), plemienia chinowych (Cinchoneae) Warszewicza, a drugi z storczyków – Warszewiczella. Gatunków zaś z różnych rodzin, nazwanych jego imieniem jest przeszło trzydzieści.


Warszewicz nie był uczonym naturalistą, swojego wykształcenia nie zdobył na wykładach uniwersyteckich, nie pisał i nie wydał żadnego dzieła, jednak był niezwykle zasłużony w dziedzinie nauk przyrodniczych, a głównie botaniki. Pomimo, że nie miał zdolności literackich obdarzony był szalona odwagą i zmysłem spostrzegawczym. Tak opisuje podróżnika autor artykułu w Tygodniku Ilustrowanym: “W pożyciu był dość szorstki, lecz szczery i uprzejmy, zamiłowany do namiętności w swoim zawodzie, po za granicami jego nic go pociągnąć nie zdoła. O swych podróżach niechętnie rozpowiada, a przerzucając się z jednego przedmiotu na drugi, utrudnia złożenie porządnego ciągu. Ciekawy byłby opis jego wycieczek botanicznych, w krajach tych nieznanych nam prawie, dokładniejszy od wszelkich innych, bo dziewięć lat zwiedzał Warszewicz znaczną część nowego świata; ale czy to kiedy nastąpić by mogło, nie wiemy; dziś podajemy tyle, ileśmy z kilku lat zażyłości z Warszewiczem dowiedzieć się mogli (…) Tak więc, chociaż Warszewicz nie był człowiekiem pióra, działalność jego należy jednak do ogółu, a dodając tak świetlny promyk do chwały naszego narodu i wzbudzając uszanowanie obcych dla nas, zasługuje na prawdziwy szacunek swych ziomków.”

Pisząc ten artykuł niesamowicie przyjemnie było mi przenieść się w czasie o ponad 150 lat wstecz do Ameryki środkowej i Południowej. Przeglądając stare mapy rysowałem trasę podróżnika, która wielokrotnie pokrywała się z moimi podróżami po Ameryce Południowej. Znając realia jakie panują tam współcześnie, jestem pełen podziwu dla dokonań polskiego botanika, ciężko nam sobie wyobrazić ile trudności musiał po drodze pokonać.

Nasuwa mi się szalony pomysł aby jesienią tego roku zorganizować wyprawę florystów do Ameryki Południowej – “Śladami Józefa Warszewicz w dwusetną rocznicę urodzin botanika”. Już dziś zaczynam opracowywać plan wyprawy. Wenezuela, Kolumbia, Ekwador, Peru, Boliwia, Paragwaj, Brazylia, Argentyna, Chile – gdzie dotrzemy, co zobaczymy? Wszystko na razie pozostaje wielką niewiadomą. Kto chce lecieć ze mną… ?

Zachęcam do przeczytania moich relacji z poprzedniej wyprawy “Flora amazońskiej dżungli” i “Parana – kraina araukarii i bromelii” publikowanych na forumkwiatowe.pl.

Autor: Andrzej Dąbrowski
konsultant w biznesie florystycznym
www.florand.com.pl

W przypadku wykorzystania tekstów oraz fotografii uprzejmie proszę o podanie źródła – GRUPA FLORYSTYCZNA FLORAND oraz o przesłanie informacji oraz linku do strony na adres: a.dabrowski@florand.com.pl.

 

O autorze

Andrzej Dąbrowski

Urodził się, mieszka i pracuje w Bolesławcu. Wżenił się w biznes florystyczny w 1994 roku i w związku tym pozostał do dzisiaj. W międzyczasie ukończył Akademię Ekonomiczną we Wrocławiu w zakresie zarządzanie przedsiębiorstwem.Więcej o autorach ForumKwiatowe.pl...